Pora nauczyć się płakać [SUPLEMENT IV]
RZEKA
Wykrzykuję ciągle swoje marzenia,
lecz nie zyskują one aprobaty.
Myślę, że sam w nie do końca nie wierzę,
dopóki nie zaczynają się realizować.
Mała kropelka w gęstwinie oceanu.
Dlaczego to muszę być ja?
Teraz gdy stoję w rzece
i próbuję w niej murować ściany,
choć woda mnie oplata i nie chcę schnąć.
Boję się tego nurtu,
woląc moknąć mokrością, którą znam.
Zmień moje myślenie i dodaj odwagi,
bym rozłożył ręce
i poczuwszy prądy
oddał się rzece bez reszty.
/“Nie-wystarczający” Kamil Sejud/
Za każdym razem śmieszy mnie to, jak bardzo wiersz może zmienić znaczenie na przestrzeni czasu. Przynajmniej dla czytelnika. Teraz czytam zupełnie o czymś innym, niż to było wtedy, gdy wydałem “Nie-wystarczającego”. Teraz czytam o tych emocjach i przeżyciach, o których wcześniej nie mogłem nawet myśleć, bo nie byłem na nie gotowy, a przynajmniej ja tak to widzę. Zanurzmy się więc teraz na chwilę w rzece, która zmieniła dla mnie zupełnie swoje znaczenie.
Marzenia - tyle ich zawsze miałem i dalej przecież wiele mam. Szkoda tylko, że ja je oblewałem uczuciami, których doznawałem, a których nigdy nie chciałem - ciągle im umniejszałem i jednocześnie stwarzałem im punkty niemożliwe do osiągnięcia. Byłem dla nich dokładnie taki, jacy byli dla mnie ludzie, którzy mnie otaczali. Wtedy. Zupełnie tych moich marzeń nie rozumiałem, nie chciałem ich, nie akceptowałem. Sprowadzałem je do marzenia o locie, którego przecież nigdy nie uda się spełnić. Całe szczęście nie potrafiłem im odmawiać, gdy już się zjawiały. Właśnie to różniło moje marzenia ode mnie. Dawałem im przestrzeń, gdy już się jej domagały, gdy już wychodziły na pierwszy plan. Właśnie w ten sposób zacząłem pisać, zacząłem tworzyć i pozwoliłem sobie na publikowanie niektórych treści. Pozwoliłem sobie na przestrzeń dla niesamowitego feedbacku, którego się nie spodziewałem, w obawie raczej przed ogromną krytyką. Nigdy się nie doceniałem.
Mówi się, że sny mają swoje znaczenia. Mówi się, że pokazują nam prawdę w jakiś tam swój sposób. Ostatnio śniłem o tym, że musiałem przeczytać kawałek mojej książki przed niesamowicie ważnym recenzentem. Chciałem strasznie uzyskać jego aprobatę, bo nie widziałem swojego sukcesu bez niej. Uważałem jednak, że to co mam do zaprezentowania jest niewystarczająco dobre. Nie mogłem znaleźć żadnego fragmentu książki, który byłby satysfakcjonujący, ani przynajmniej wystarczający. Poprosiłem więc o krótką przerwę. Ciągnęła się ona jednak nieubłagalnie. Gdy już przyszło do przeczytania fragmentu, to zauważyłem nagle całą halę ludzi czekających na moje wystąpienie. Zacząłem czytać fragment, w który zupełnie nie potrafiłem uwierzyć, ale z każdym kolejnym słowem widziałem coraz bardziej jak tłum z zapartym tchem słucha mojego czytania. Widziałem ich fascynację, której nie miałem ja. Gdy skończyłem czytać, to… obudziłem się. Zrozumiałem wtedy, że to ja byłem zarówno tłumem, jak i recenzentem a przy tym również i sobą. Zrozumiałem, że gdzieś głęboko nie wierzę w siebie tak, jak wierzyć powinienem, może właśnie dlatego kolejna książka już dwa miesiące czeka na przesłanie jej do potencjalnego wydawcy. Tłumaczę sobie, że kiedyś poczuję, że to odpowiedni czas, a może jednak powinienem inaczej, może właśnie powinienem uwierzyć w to, że jestem wystarczający. Nie tylko to napisać, ale też głęboko w to uwierzyć.
Zrozumiałem też to, gdy kolejny raz złapałem się na płakaniu. To niesamowite jak bardzo pozwoliłem sobie płakać nie płacząc wcale. Otóż nie płaczę nad tym, co przepłakać już dawno temu powinienem, ale mam za to zdolność do płakania nad wszystkim innym. Pojawiają się seriale, piosenki, teksty, czy chociażby reklamy, które wywołują we mnie wręcz potoki łez. Niby stoję w rzece po uszy, ale wciąż nie jest to moja rzeka i to z mojego wyboru. Rozumiem siebie, staram się to przynajmniej robić. Sam chyba tylko wiem jaki ciężar jest na moich barkach, ale nawet ja sobie nie potrafię być przyjacielem, bo ktoś kiedyś powiedział mi, że nie ma innej możliwości, jak być “twardzielem”. Otóż uważam, że moja twardość i moja odwaga przelewa się na bycie delikatnym na tyle, by zapłakać nad swoją prywatną tragedią. Po to są te wszystkie smutne filmy i smutne piosenki, by człowiek mógł sobie popłakać na wymówkę, zamiast popłakać tak po prostu, bo mu się to należy. Ile już razy czułem się winny płacząc nad losem kogoś innego, tylko po to, by nie zapłakać nad swoim. Dzisiaj myślę, że jest to wielki sukces - zrozumiałem kolejny mechanizm. Powoli idę przed siebie i uczę się “normalnie”, a może bardziej prawdziwie. W tym rozdziale uczę się płakać.
Co ważniejsze - cieszę się, że na razie płaczę nad kulturą, bo przynajmniej nawilżam oczy. Nawilżam też policzki i często poduszki. Mimo to uczę się akceptować swoją słabość i kruchość, bo jest piękna i szczera. Jest częścią mnie. Nie chcę mówić, że takie substytuowanie jest dobre, ale na pewno nie jest złe. Szczególnie na pewnym etapie. Uważam, że to jest najlepsze co mogę robić i jest to w pełni normalne. Dobrze, że płaczę nad wszystkim, tylko nie nad sobą, wiedząc przy tym, że opłakuję siebie. Może kiedyś dorosnę do tego, by usiąść spokojnie i popłakać nad sobą tak, by zapłakać wszystkie bolesne wspomnienia, by utopić je w ocenie łez. Wierzę w to, że potrzebuję żałoby, by z niej wyjść. Czekam tylko na to, by mogła się spokojnie odbyć, na moich zasadach. Co najlepsze w tej historii: czuję, że właśnie się odbywa.
Moją rzeką jest przyszłość, w której jestem sobą. Zdecydowanie. Jest wielka rozbieżność między pamiętaniem o własnej wartości a faktycznym przeżywaniem jej. Bagaż, który wlecze się za sobą w trakcie tej podróży jest ciężki, ale czy musi taki być? Łatwo jest nasiąknąć, ale schnięcie, lub wymienianie wody, jest już zdecydowanie cięższe. Marzę o lepszym jutrze i o tym, że jeszcze będzie przepięknie, chociaż już dzisiaj tak bywa. Są chwile, w których jestem w pełni szczęśliwy, są i te gorsze. Chodzi jednak o to, by w byciu zarówno szczęśliwym, jak i smutnym, czuć więcej, czuć siebie. Być takim sobą, jakim się jest, niezależnie od okoliczności. To jednak jest dodatkowo kwestia odkrywania siebie i ustalania swoich własnych granic. Świetnie tutaj sprawdza się jednak zasada “lepiej późno, niż wcale”. Nigdy nie jest za późno, by zauważyć siebie, znaleźć sobie co swoje i sobie je oddać. Nigdy nie jest za późno na zmiany. I tak. Ludzie się zmieniają, zdecydowanie.
Zdecydowanie warto wchodzić do tej rzeki, która niesie zmiany, chociażby najmniejsze. Warto wchodzić do rzeki pełnej prawdy o sobie i warto się w niej kąpać. Taka właśnie jest moja rzeka, a co jest Twoją?