Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gołąbkowe wiersze. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gołąbkowe wiersze. Pokaż wszystkie posty
 Ta sama cisza, choć zupełnie inna [suplement VI]

Ta sama cisza, choć zupełnie inna [suplement VI]


WIELKI CZWARTEK

Ta sama cisza,
a całkowicie inna,
bo nie chciałem być obok
gdy był na to czas,
tylko potem -
w ciszy.
Ona mi nie chce przypominać o ranach,
o błędach,
o straconych szansach.
Tylko jest tu ze mną,
żeby objąć serce
swoim czułym ramieniem
i trochę popłakać razem
nad tym Wielkim Czwartkiem,
który trwał kilka miesięcy.
Teraz jedynie przypomina,
że jestem kimś ważnym.

/“Nie-wystarczający” - Kamil Sejud/

    Pora zanurzyć się w kolejnej myśli wyjętej z Suplementu do “Nie-wystarczającego”. Dzisiaj trochę o ciszy, ale zupełnie nie bezpośrednio, chociaż tego raczej nie trzeba akcentować. Jesteśmy już przecież bliżej końca tej serii wpisów, niż jej początku. Pewnie ci bardziej wytrwali czytelnicy, którzy przebrnęli przez poprzednie części, wiedzą czego się spodziewać - niespodziewanego! I to w rozsypanych myślach, które koniec końców prowadzą do Rzymu problematyki, jaka jest podejmowana w całości zbioru. Czyż nie jest to niesamowicie podsumowane? A więc - pora zanurzyć się w ciszy.


    Już na starcie zaczynamy od celu. Ten wyścig dzisiaj zaczniemy od mety, gdyż w pierwszych słowach “Wielkiego Czwartku” mamy finał myśli. Trochę odwrotnie niż we wszystkich poprzednich wierszach. Tak naprawdę w przytoczonych wyżej słowach można by zamknąć cały ten wiersz i całą myśl, ale to byłoby o niebo za proste. A to przecież o niebo się podmiotowi lirycznemu rozchodzi w całym tym zbiorze. Nawiasem mówiąc jest to niebo z małej litery, niebo prawdy, aktualności i realności. Niebo łamania półprawd i fałszywych schematów. Niebo tu i teraz, a nie kiedyś i jakoś. Niebo na ziemi. Tak zupełnie nawiasem mówiąc.

    To jest piękne - zmienność pewników, stąd mówimy o tej samej ciszy, a całkowicie innej. Cisza tutaj jednak odgrywa zdecydowanie szerszą rolę, ale o tym trochę później. Teraz zostajemy w temacie tej pięknej zmienności. Pamiętasz może czym była dla Ciebie wolność jak miałeś 10 lat, potem 18 lat, a teraz czym jest? Właśnie! To idealnie obrazuje myśl, którą ukrywa w sobie “Wielki Czwartek”. Kiedy ma się 10 lat wolnością będzie możliwość powrotu do domu pół godziny później, albo otrzymania zabawki o jakiej się marzyło od dłuższego czasu. Kiedy ma się 18 lat, wolnością są prawa dorosłości. Wolny jest ten, kto może wszystko i faktycznie gdy ma się 18 lat, to możność jest o wiele większa niż kiedykolwiek później. Mogę wszystko, bo nie mam jeszcze żadnych stoperów mojej możności. W większości przypadków oczywiście. Mogę wszystko, bo jestem jak ogień błyszczący wśród mroków, który czeka by cały świat spalić. Teraz mam 24 lata, od niedawna. Moją wolnością teraz jest kawa pita rano bez pośpiechu. Jest nią dwadzieścia minut w ciągu dnia na zamknięcie oczu i słuchanie ulubionych utworów. Wolnością jest wiatr we włosach podczas jazdy na rowerze w strefie, gdzie nie ma wzmożonego ruchu drogowego. Ta wolność jest matką chwil i chce się na nich skupiać. Nie ma pragnienia palenia świata, a jedynie chce ona rozgrzać mały jego kawałek. 

    Trzy, można by powiedzieć, zupełnie inne wolności, ale jest tutaj haczyk - są całkowicie inne, chociaż te same. To cały czas jest wolność, cały czas jest taka sama, tylko ja ją inaczej rozumiem, inaczej ją nazywam. I tak też jest z ciszą w “Wielkim Czwartku”. Jej obraz przechodzi metamorfozę, przechodzi zmianę. Zmieniają się jej warunki, zmienia się jej otoczenie. Ona zostaje taka sama, ale jest już całkowicie inna, bo odnosi się do innego mnie w innej sytuacji, w innym momencie życia. Teraz mamy drugie, niemniej ważne pytanie - czym ta cisza właściwie jest? O co z nią koniec końców chodzi? Odpowiedź przychodzi w późniejszych wersach.

    Cisza jest metaforą tego co było. Mam ochotę napisać “starego życia”, ale to nie jest do końca dobre określenie. To życie jest przecież wciąż takie samo, chociaż zupełnie inne. Cóż za niespodzianka. Cisza jest wejściem w siebie, ale tym razem już na własnych warunkach i w prawdzie, bez sztucznie narzuconej presji, bez krzywych sytuacji, tylko tak jak od zawsze miało być. To jest bardzo ludzkie - mylenie się. Można się pomylić o życie, uznając coś co nie ma wiele wspólnego z wartościami, za piękne. To tak, jakby zobaczyć w witrynie sklepu ze słodyczami pięknego, kolorowego i błyszczącego lizaka. Takiego, którego zawsze się chciało go skosztować. Przechodziło się wiele razy pod tą witryną zbierając się na odwagę by go kupić i zjeść, a gdy to się już stało, to po pierwszym kęsie okazało się, że jest pusty w środku. Taka była cisza podmiotu lirycznego kiedyś. Była pusta. Zresztą pustka też byłaby dobrym symbolem tego, o czym chce nam powiedzieć “Wielki Czwartek”. Teraz podmiot liryczny patrzy na tą pustą wcześniej ciszę z dystansu, z miejsca w którym odkrył prawdziwą ciszę, pełną w środku. Pocieszającą, towarzyszącą i kochaną. To jest jednak bardzo proste. Następuje wymiana pustej ciszy na pełną ciszę - wymiana fałszywej ciszy na prawdziwą. Teraz tylko pozostaje zapytać siebie - co jest taką ciszą mojego życia?

    Jeżeli od zawsze marzyło się o otwarciu własnej cukierni, to ciszą jest właśnie ona. Zagłębmy się w ten przykład. Można przecież mówić o otwarciu cukierni, gdy zrobi się ją z kartonu, a pluszaki z całego mieszkania przybywają do niej by skosztować tam ciasta z plasteliny, popijając przy tym kawę z powietrza. To jest cukiernia, nie da się tego ukryć, ale w kategorii pustej. Jest to pusta cukiernia, trochę fizyczna, a trochę jednak w wyobraźni. A co, gdy otworzy się potem cukiernię w starej kamienicy w centrum dużego miasta. Wybierze się wymarzone menu, pomaluje się ściany na ulubiony kolor, posadzi najpiękniejsze kwiaty w doniczkach, zatrudni świetnych cukierników i baristów i zaczyna się z takiej cukierni utrzymywać. Zarówno jedna jak i druga jest cukiernią, ale ta druga jest jednak pełną. Jeżeli już odnosić się do przyjętych wcześniej kategorii. Czy rozumiesz już różnicę? Mam nadzieję, że tak. Gdybym jednak chciał napisać o cukierniach, nie o ciszy, to “Wielki Czwartek” nie byłby “Wielkim Czwartkiem”, a “Słodkim biznesplanem”. 


    Czyli tak koniec końców o co tutaj chodzi? O dorastanie do siebie - przecież o to chodzi w całym “Nie-wystarczającym”. “Wielki Czwartek” pokazuje, że dobrze jest dorastać i to dorastać do siebie. Pokazuje on, że pojęcia mogą się zmieniać, wręcz muszą i że to jest odpowiedzią na potrzebę rozwoju i wzrostu. Piękne jest to, że najbardziej prawdziwe wyznania z zeszłego roku są dzisiaj już nieaktualne. Piękne jest to, że myśli mają terminy przydatności do spożycia, a potem, by je przedłużyć, trzeba gotować z nich bardziej złożone potrawy. Piękne jest to, że myśli na koniec dnia łączą się w jedno, co pokazuje jak bardzo złożonymi istotami jesteśmy, a w tej swojej złożoności też tożsamymi w jednolitości. Daje to ogromną nadzieję na to, że jeszcze będzie przepięknie, bo innej drogi nie ma, bo Rzymem jest właśnie to przepięknie.


Taka sama cisza, 
a całkowicie inna…



Rozdziały:

I PRZEKROCZYĆ

II WOLNOŚĆ

III UFNOŚĆ

IV RZEKA

V CZASAMI

VI WIELKI CZWARTEK
Jesteś tutaj 🌿

VII PUSTO
wkrótce…

VIII BAGAŻ
wkrótce…


 Być człowiekiem, to akceptować zmiany temperatury [SUPLEMENT V]

Być człowiekiem, to akceptować zmiany temperatury [SUPLEMENT V]


CZASAMI

Czasami tak siadam
i się zastanawiam
czy też myślisz o mnie
i czy czujesz stratę.
Czasami tęsknię
niewyobrażalnie mocno,
czasami mnie denerwujesz,
zawsze w tym czasie bolisz
i czasami pytam siebie
czy nie może być normalnie.
Czasami patrzę ukradkiem,
ale jak ty patrzysz
to szybko spuszczam wzrok
i zastanawiam się tylko
co dzieje się u ciebie.
Czasami mocno cię kocham
i bardzo mi cię brakuje,
a czasami nie chcę cię znać
i lepiej mi jak cię nie ma.
Czasami łudzę się,
że się jeszcze ułoży,
ale ciągle się boję,
że już zawsze tak będzie.

/“Nie-wystarczający” - Kamil Sejud/


    Czasami myśli, uczucia czy stany najzwyczajniej w świecie się zmieniają. Dzisiaj “Czasami” jest dla mnie jak trofeum, które przypomina mi o poprawności zmian. Ostatnio przeczytałem gdzieś, że jeżeli coś wydaje się być końcem, to znaczy, że jest dopiero początkiem. Podpisuję się pod tą myślą, chociaż nie potrafię teraz namierzyć autora tych słów. Znam trud adaptacji lodu, który jeszcze nie tak dawno był tylko wodą. “Czasami” jest dzisiaj nie tyle tęsknotą za stabilnością, co akceptacją jej braku, a bardziej zauważeniem stabilności tego, co nie jest stałe. 

    Co to znaczy “jest normalnie”?  Czy kiedy jest się smutnym, to tak nie jest? Czy kiedy euforia przedziera się przez krew, to też nie jest “normalnie”? Czy normalnie to stała, która musi nie mieć jakiegokolwiek koloru? Otóż nie! Normalnie jest właśnie tym zmieniającym się kolorem, zależnie od wszystkich czynników, jakie kształtują człowieka. Tego nauczyłem się w ostatnim czasie - nie trzeba być jakimś konkretnym, by być w pojęciu normalności. Zresztą normalność kieruje na pojęcie norm, a bardziej dociekliwy czytelnik To Gołąbka jest w stanie wywnioskować, że stoi on w opozycji do wprowadzania norm. Chyba, że normą zaczyna się nazywać zmienną, wtedy jest ich wielkim fanem. To teraz bardziej bezpośrednio: czuję, że jestem częścią świata, który ma ustalone swoje normy - na zasadzie: każdy, kto chce być człowiekiem, musi być heteronormatywny, nieprzesadnie otwarty, wpół kamienny i będący w cyrkulacji życia codziennego. I to mnie jakoś tam dotyka, dlatego że widzę wielki sprzeciw w stosunku do jakichkolwiek odstępstw od tej zasady. Jesteśmy przecież zbieraniną kolorów i czuję, że normy są ustanowione przez nas wszystkich, skoro mają się one odnosić do ludzkości. Widzę, że im kolor danej osoby jest bliższy końców gamy, tym bardziej brakuje mu akceptacji dla innych. Jedno słowo: polityka. Tutaj można by rozwodzić się nad całą serią powielanych uprzedzeń. Przykład: nie mieszkam w mieście, w którym się urodziłem. Ludzie z tego miasta uważają więc, że jestem gorszy od nich, ale są załamani, gdy sami przeprowadzając się od innego miasta czują taki odbiór przez tamtejszych. Szerzej będzie z obywatelami danych krajów: nie dla imigracji, tak dla emigracji. Sensu tutaj brak i coraz nam dalej od tematu, którym rozpocząłem myśl. 


    Normalnie, czyli nie jakoś konkretnie, a dowolnie. Normalne jest to, że żyję tak, a nie inaczej i że odczuwam tak, a nie inaczej. Nie jest lepszą opcją odczuwanie i życie w konkretnym schemacie, w którym żyje większość. Jeżeli cokolwiek sprawia Ci radość, to nie możesz tego porzucać, bo jest jakkolwiek zbyt hermetyczne. Nie jest lepsze to, co większość uważa za lepsze. Szczególnie w odniesieniu do jednostki. Dajmy na to, że jest ktoś, kto nie znosi piłki nożnej (a takich osób jest mnóstwo). Teraz zresztą jest to temat na czasie. Jeżeli ten ktoś nie znosi piłki nożnej, a powiedzmy, że odczuwa radość z oglądania zapasów, to nie będzie dobrym, jeżeli będzie się zmuszał do oglądania właśnie tej piłki nożnej, w obawie co powie jego sąsiad, gdy się dowie, że tamten nie wie jakimi wynikami reprezentacja przegrała z innymi. Wow, co za zawiłe zdanie. A co jeśli każdy ma prawo wyboru i to nie sprawia że jest jakkolwiek poza normą, gdy wybierze coś, czego nie posiada w spektrum tzw. “przeciętny obywatel danej społeczności”. To powinno budować, a nie burzyć. Dzięki odmiennym zainteresowaniom i charakterom, jesteśmy w stanie funkcjonować jako społeczeństwo. Więc nie rozumiem fal hejtu odnośnie jakichkolwiek odmienności. 

    Teraz chcę Ci powiedzieć, że nie - nie będzie “tak” zawsze. To jest i słowo pocieszenia i gmatwania. Jeżeli są problemy, to wiecznie się one ciągnąć nie będą, ale też to co dobre poddane jest tej zasadzie. Tutaj właśnie ukryta jest ta zasada adaptacji, która tak samo działa dla wody, który była lodem, jaki dla lodu, który przywykł do bycia wcześniej wodą. Jeszcze w tym wszystkim jest ukryta para wodna, będąca w przyszłości czy też przeszłości danego stanu. Robi się więc coraz to bardziej skomplikowanie, choć proste jest to, że wszystko zależy od temperatury. To ona poniekąd decyduje w jakim stanie się jest. Teraz co jest tą naszą temperaturą - są to wszystkie okoliczności, jakich doświadczamy w danym stanie. Dzisiaj jestem naprawdę szczęśliwy, ponieważ w obrębie mojej temperatury jest pełna wolność i swoboda, jest możliwość podejmowania decyzji, stabilność, dobrostan i tutaj można wymieniać w nieskończoność. Co jednak ciekawe -  nawet te same czynniki mogą sprawić dokładnie odwrotną temperaturę i mój stan się zmieni. I to jest najpiękniejsze, te zmiany temperatury. Różne stany trzeba umieć adaptować, ale też w pierwszej kolejności trzeba je akceptować i uznawać jako swoje w danym momencie. Mówię tutaj o inkluzywności, jaką mają w równym stopniu woda, lód i para wodna. Są chociaż zupełnie inne, to wciąż takie same. Dzisiaj więc jestem tutaj, wczoraj byłem w innym miejscu, a jutro będę tam, gdzie nawet dzisiaj nie potrafię siebie postawić. Oczywiście to wczoraj czy jutro nie oznacza dnia w ujęciu dobowym. Oznacza ono obszar czasu, jaki potrzebny mi jest na zmianę i zaadaptowanie jej w codzienności. Dobrze jest być wodą i dobrze jest być czymkolwiek innym. To jest prawda, którą chcę dzisiaj przekazać - nie określa mnie to jaki jestem, ale to kim jestem. To się nigdy nie zmieni. Określa mnie moje człowieczeństwo, które mam przez całe życie, a to że dzisiaj jestem taki a nie inny, nie wpływa na nie zupełnie. Jako człowiek chcę być dobry i tyle. Dobry zarówno dla innych jak i dla siebie. To jest już dużo szerszy temat, ale dzisiaj go zostawię właśnie w tym zdaniu. Bądźmy więc dobrzy, smakujący człowiekiem. 

    Zbierając te rozsypane myśli: będąc tym, kim właśnie jesteś, jesteś dobry i niesamowity. To nie podlega dyskusji. Będąc sobą przy tym, jesteś jeszcze spełnionym człowiekiem, co już dyskusji może podlegać, bo bycie sobą, oznacza odkrywanie siebie. To odkrywanie naturalnie przynosi zmiany i to nie wszystkie na raz, ale najczęściej po jednej, drobnej zmianie w danym okresie czasu. Bądź sobą i bądź szczęśliwym sobą, bo jakiekolwiek to “sobą” nie jest, to jest dobre i odpowiednie. Jeszcze będzie przepięknie. 

    Jak ja lubię tymi słowami kończyć myśli. 


Rozdziały:

I PRZEKROCZYĆ

II WOLNOŚĆ

III UFNOŚĆ

IV RZEKA

V CZASAMI
Jesteś tutaj 🌿

VI WIELKI CZWARTEK

VII PUSTO
wkrótce…

VIII BAGAŻ
wkrótce…
Pora nauczyć się płakać [SUPLEMENT IV]

Pora nauczyć się płakać [SUPLEMENT IV]

 RZEKA

Wykrzykuję ciągle swoje marzenia,
lecz nie zyskują one aprobaty.
Myślę, że sam w nie do końca nie wierzę,
dopóki nie zaczynają się realizować.
Mała kropelka w gęstwinie oceanu.
Dlaczego to muszę być ja?
Teraz gdy stoję w rzece
i próbuję w niej murować ściany,
choć woda mnie oplata i nie chcę schnąć.
Boję się tego nurtu,
woląc moknąć mokrością, którą znam.
Zmień moje myślenie i dodaj odwagi,
bym rozłożył ręce
i poczuwszy prądy
oddał się rzece bez reszty.

/“Nie-wystarczający” Kamil Sejud/


    Za każdym razem śmieszy mnie to, jak bardzo wiersz może zmienić znaczenie na przestrzeni czasu. Przynajmniej dla czytelnika. Teraz czytam zupełnie o czymś innym, niż to było wtedy, gdy wydałem “Nie-wystarczającego”. Teraz czytam o tych emocjach i przeżyciach, o których wcześniej nie mogłem nawet myśleć, bo nie byłem na nie gotowy, a przynajmniej ja tak to widzę. Zanurzmy się więc teraz na chwilę w rzece, która zmieniła dla mnie zupełnie swoje znaczenie. 



    Marzenia - tyle ich zawsze miałem i dalej przecież wiele mam. Szkoda tylko, że ja je oblewałem uczuciami, których doznawałem, a których nigdy nie chciałem - ciągle im umniejszałem i jednocześnie stwarzałem im punkty niemożliwe do osiągnięcia. Byłem dla nich dokładnie taki, jacy byli dla mnie ludzie, którzy mnie otaczali. Wtedy. Zupełnie tych moich marzeń nie rozumiałem, nie chciałem ich, nie akceptowałem. Sprowadzałem je do marzenia o locie, którego przecież nigdy nie uda się spełnić. Całe szczęście nie potrafiłem im odmawiać, gdy już się zjawiały. Właśnie to różniło moje marzenia ode mnie. Dawałem im przestrzeń, gdy już się jej domagały, gdy już wychodziły na pierwszy plan. Właśnie w ten sposób zacząłem pisać, zacząłem tworzyć i pozwoliłem sobie na publikowanie niektórych treści. Pozwoliłem sobie na przestrzeń dla niesamowitego feedbacku, którego się nie spodziewałem, w obawie raczej przed ogromną krytyką. Nigdy się nie doceniałem. 

    Mówi się, że sny mają swoje znaczenia. Mówi się, że pokazują nam prawdę w jakiś tam swój sposób. Ostatnio śniłem o tym, że musiałem przeczytać kawałek mojej książki przed niesamowicie ważnym recenzentem. Chciałem strasznie uzyskać jego aprobatę, bo nie widziałem swojego sukcesu bez niej. Uważałem jednak, że to co mam do zaprezentowania jest niewystarczająco dobre. Nie mogłem znaleźć żadnego fragmentu książki, który byłby satysfakcjonujący, ani przynajmniej wystarczający. Poprosiłem więc o krótką przerwę. Ciągnęła się ona jednak nieubłagalnie. Gdy już przyszło do przeczytania fragmentu, to zauważyłem nagle całą halę ludzi czekających na moje wystąpienie. Zacząłem czytać fragment, w który zupełnie nie potrafiłem uwierzyć, ale z każdym kolejnym słowem widziałem coraz bardziej jak tłum z zapartym tchem słucha mojego czytania. Widziałem ich fascynację, której nie miałem ja. Gdy skończyłem czytać, to… obudziłem się. Zrozumiałem wtedy, że to ja byłem zarówno tłumem, jak i recenzentem a przy tym również i sobą. Zrozumiałem, że gdzieś głęboko nie wierzę w siebie tak, jak wierzyć powinienem, może właśnie dlatego kolejna książka już dwa miesiące czeka na przesłanie jej do potencjalnego wydawcy. Tłumaczę sobie, że kiedyś poczuję, że to odpowiedni czas, a może jednak powinienem inaczej, może właśnie powinienem uwierzyć w to, że jestem wystarczający. Nie tylko to napisać, ale też głęboko w to uwierzyć.

    Zrozumiałem też to, gdy kolejny raz złapałem się na płakaniu. To niesamowite jak bardzo pozwoliłem sobie płakać nie płacząc wcale. Otóż nie płaczę nad tym, co przepłakać już dawno temu powinienem, ale mam za to zdolność do płakania nad wszystkim innym. Pojawiają się seriale, piosenki, teksty, czy chociażby reklamy, które wywołują we mnie wręcz potoki łez. Niby stoję w rzece po uszy, ale wciąż nie jest to moja rzeka i to z mojego wyboru. Rozumiem siebie, staram się to przynajmniej robić. Sam chyba tylko wiem jaki ciężar jest na moich barkach, ale nawet ja sobie nie potrafię być przyjacielem, bo ktoś kiedyś powiedział mi, że nie ma innej możliwości, jak być “twardzielem”. Otóż uważam, że moja twardość i moja odwaga przelewa się na bycie delikatnym na tyle, by zapłakać nad swoją prywatną tragedią. Po to są te wszystkie smutne filmy i smutne piosenki, by człowiek mógł sobie popłakać na wymówkę, zamiast popłakać tak po prostu, bo mu się to należy. Ile już razy czułem się winny płacząc nad losem kogoś innego, tylko po to, by nie zapłakać nad swoim. Dzisiaj myślę, że jest to wielki sukces - zrozumiałem kolejny mechanizm. Powoli idę przed siebie i uczę się “normalnie”, a może bardziej prawdziwie. W tym rozdziale uczę się płakać. 

    Co ważniejsze - cieszę się, że na razie płaczę nad kulturą, bo przynajmniej nawilżam oczy. Nawilżam też policzki i często poduszki. Mimo to uczę się akceptować swoją słabość i kruchość, bo jest piękna i szczera. Jest częścią mnie. Nie chcę mówić, że takie substytuowanie jest dobre, ale na pewno nie jest złe. Szczególnie na pewnym etapie. Uważam, że to jest najlepsze co mogę robić i jest to w pełni normalne. Dobrze, że płaczę nad wszystkim, tylko nie nad sobą, wiedząc przy tym, że opłakuję siebie. Może kiedyś dorosnę do tego, by usiąść spokojnie i popłakać nad sobą tak, by zapłakać wszystkie bolesne wspomnienia, by utopić je w ocenie łez. Wierzę w to, że potrzebuję żałoby, by z niej wyjść. Czekam tylko na to, by mogła się spokojnie odbyć, na moich zasadach. Co najlepsze w tej historii: czuję, że właśnie się odbywa. 

    Moją rzeką jest przyszłość, w której jestem sobą. Zdecydowanie. Jest wielka rozbieżność między pamiętaniem o własnej wartości a faktycznym przeżywaniem jej. Bagaż, który wlecze się za sobą w trakcie tej podróży jest ciężki, ale czy musi taki być? Łatwo jest nasiąknąć, ale schnięcie, lub wymienianie wody, jest już zdecydowanie cięższe. Marzę o lepszym jutrze i o tym, że jeszcze będzie przepięknie, chociaż już dzisiaj tak bywa. Są chwile, w których jestem w pełni szczęśliwy, są i te gorsze. Chodzi jednak o to, by w byciu zarówno szczęśliwym, jak i smutnym, czuć więcej, czuć siebie. Być takim sobą, jakim się jest, niezależnie od okoliczności. To jednak jest dodatkowo kwestia odkrywania siebie i ustalania swoich własnych granic. Świetnie tutaj sprawdza się jednak zasada “lepiej późno, niż wcale”. Nigdy nie jest za późno, by zauważyć siebie, znaleźć sobie co swoje i sobie je oddać. Nigdy nie jest za późno na zmiany. I tak. Ludzie się zmieniają, zdecydowanie. 

    Zdecydowanie warto wchodzić do tej rzeki, która niesie zmiany, chociażby najmniejsze. Warto wchodzić do rzeki pełnej prawdy o sobie i warto się w niej kąpać. Taka właśnie jest moja rzeka, a co jest Twoją?



Rozdziały:

I PRZEKROCZYĆ

II WOLNOŚĆ

III UFNOŚĆ

IV RZEKA
Jesteś tutaj 🌿

V CZASAMI

VI WIELKI CZWARTEK

VII PUSTO
wkrótce…

VIII BAGAŻ
wkrótce…
Ślepa ufność odzyskała wzrok [SUPLEMENT III]

Ślepa ufność odzyskała wzrok [SUPLEMENT III]


UFNOŚĆ

Pragnę ufać bardziej niż wody,
oblewać ufnością wszystkie stronice.
Kleić na nią znaczki na listach
i zostawiać jej krople w odciskach butów.
Bym mógł nią łatać dziury w ubraniach,
ogrzewać nią ręce w czasie mrozów,
a nawet ocieplać podwórko całe,
by śniegi stopniały już na zawsze.
Jak dobrze by było smarować chleb
i kawę słodzić ufności musem.
Więc proszę Cię, niech już kiełkuje
to ziarno co we mnie stwarzając zasiałeś.

/“Nie-wystarczający” Kamil Sejud/


    Śmieszne jest to, że pragnienia okazują się mieć termin ważności lub najzwyczajniej w świecie zmieniają definicję. Pragnienie ufności (takiej, o jakiej mowa w wierszu) teraz zmieniło się w jej żałowanie. Ufność jednak jakaś została, przebrnęła przez więcej stronic, niż oblać zdołała ta wcześniejsza i dorosła do zmiany swojej objętości. Teraz innej pragnę ufności, niż było to rok, dwa, pięć czy dziesięć lat temu. Teraz inaczej dla mnie brzmi “Ufność”, bo inaczej zdążyłem ją zrozumieć.

    Dobrze jest ufać, to jedna z moich ulubionych cech. Ufać bez końca i bez troski o jutro. Jeszcze dwa lata temu nie wiedziałem, że są granice w ufności, a ich brak może być niebezpieczny i to bardzo. Ufać można całkiem łatwo, szczególnie za pierwszym razem. Za każdym kolejnym ufność staje się fortecą nie do zdobycia. Do czasu. Pomimo wielu prób ufności, zawsze otrzepywałem się z piasku i wstawałem na równe nogi, by ufać bardziej. Znów - do czasu. I ten czas nastał 26 grudnia 2022 roku. Rok później, dokładnie rok później, wyszedł e-book do mojej książki “Nie-wystarczający”. Wtedy był symbolem zmiany, teraz stał się jeszcze większym symbolem - nie tylko zmiany, ale i wzroku w ufności. Tak! Żeby ufać, trzeba mieć szeroko otwarte oczy i patrzeć, nie tylko widzieć, bo widziałem zawsze, a mimo to ufałem. Ufałem, że jeszcze będzie dobrze. Gdy otwarłem oczy, to zacząłem ufać temu, że jeszcze będzie przepięknie. 

    Teraz trochę jaśniej. Pomyśl o sytuacji, w której musiałeś zmienić definicję ufności, w której przejrzałeś na oczy. Dobrze znasz to uczucie. Opowiem Ci w takim razie historię. Kiedyś znałem stado ślimaków. Rozmawialiśmy codziennie i spędzaliśmy razem masę czasu. Zacząłem ufać ślimakom i zdradziłem im swój wielki sekret - opowiedziałem im o mojej ogromnej plantacji sałaty. Ślimaki z uśmiechem słuchały jak z ognikami w oczach opowiadam o tej swojej sałacie i patrzyły na mnie pełne zazdrości. Nie miały one takiego szczęścia, by wystartować z własną plantacją, więc zaczęły myśleć o tej mojej. Zaczęły o nią wypytywać, a ja im o niej opowiadałem z pasją, jakiej dotąd jeszcze nie znały. To trwało do czasu, aż ślimaki zaczęły marzyć o mojej plantacji sałaty i stwierdziły, że na nią wtargną. Oczywiście nie same, zrobiły to ze mną, pod moim okiem. To ja byłem tym, który w swojej ślepej ufności wpuścił ślimaki na plantację sałaty. A to nie była zwykła sałata, nie dla mnie. To był mój sens, moje oczko w głowie, to było całe moje natchnienie. Wtedy. Pod moim okiem weszły na plantację i zaczęły ją powoli zjadać. A ja w swojej ufności patrzyłem na nie i pozwalałem im to robić. I wiele z tej mojej plantacji nie zostało. Mało tego, do dziś jeszcze jej w pełni nie odbudowałem i ciągle ze smutkiem wspominam ślimaki. Właśnie wspominam. 

    Moja ufność przeszła reformę. Poddała się obróbce, która zmieniła jej definicję. Ważne jest żeby ufać, ale ufać sobie bardziej, niż ślimakom. Może najpierw jednak o “żałowaniu” ufności. Napisałem to w cudzysłowie, ponieważ nie do końca jej żałuję. Cieszę się z efektu, jakim jest mój obecny mindset, ale wiem, że oszczędziłbym sobie wielu trudnych chwil, gdyby nie próby stawiania ufności ponad czerwonymi flagami. Tylko czy byłoby warto? Tego nie wiem i się nigdy nie dowiem. Wiem jednak, że warto jest odkrywać granice, ustawiać je i uformować tak, by na koniec dnia być zadowolonym. To ziarno wykiełkowało na bardzo niezależnego kwiatka, który teraz boi się ufać. Są plusy i są minusy, bo wszystko je ma. Plusem jest bezpieczeństwo, które sam sobie za każdym razem funduję. Minusem są trudności w życiu społecznym. Jednak cóż, tak czy tak jakieś by były. Więc sumując plusy i minusy, to cieszę się z tego, że moja ufność przeszła proces zmiany i wyciągam z cudzysłowy żałowanie. Oczywiście mu zaprzeczając - w imię tego co mam dzisiaj. Sam dla siebie, oddając sobie co swoje. 

    Dzisiaj ufam w lepsze, w wielu wymiarach, bo wiem, że stać mnie na takie. Lepsze bycie dla siebie. Stawianie siebie na piedestale mojego życia, bo nie ma innej drogi, przynajmniej dla mnie, przynajmniej tu i teraz. Myślę, że sam sobie to jestem winien po tych wszystkich głupotach, których się podjąłem. Po tych wszystkich razach, kiedy gotów byłem przelać krew, za przelanie uwagi. Oczywiście to w ogromnym cudzysłowie. Teraz moja ufność stała się dawaniem szansy. Trochę to brzmi jak zespół stresu pourazowego, ale może tylko i wyłącznie dlatego, że ma z nim wspólne punkty na trasie. Trochę jestem świadomy mojego lęku przed zaufaniem, więc nie ufam, a daję szansę. Najczęściej jedną na milion. Jeżeli wszystko na ziemi i niebie ułoży się w danym momencie pomyślnie, to jest szansa, że będę na tak, że będę poznawał i będę w tym poznawaniu odważny. Zdecydowanie jedna na milion.

    Trochę bardziej do sedna. Nie ma tak, że musisz ufać. Taki mus nie istnieje. To takie oczywiste - ufaj tylko tym, którym ufać warto. Nic trudniejszego, bo żeby ocenić, czy warto, czy nie warto, to jednak wcześniej trzeba przelać trochę zaufania. Sęk w tym, żeby znaleźć złoty środek pomiędzy ślepym zaufaniem i zupełną nieufnością. Elementy jednego i drugiego są najzwyczajniej w świecie potrzebne, by przetrwać w danej sytuacji społecznej. Jednym z największych kłamstw, jakie w życiu były mi wpajane, to zasada zaufania - ten kto jest wyżej na drabince ma prawo do wszystkiego, bo jest wyżej i to sprawia, że trzeba mu w pełni ufać, żeby się z tej drabinki nie stoczyć. NIE MA TAK, ŻE NIE MA MNIE BEZ KOGOŚ TAM, KOGO NIE CHCIAŁEM POZNAĆ, A KOMU MUSIAŁEM ZAUFAĆ. Jak ja chciałbym to wiedzieć wcześniej, dużo wcześniej. Jednak naiwność jest chorobą, która objawia się w dolegliwościach dopiero po fakcie. 

    Kończąc - ufaj, bo to piękne i ważne, tylko ufaj z pełną świadomością. Nie wystarczy pytać siebie czy komuś ufasz, a bardziej trzeba stawiać pytanie dlaczego. Szukaj sensu w zaufaniu, bo ono go posiada. Życzę sobie sprzed pięciu lat dużego dystansu do ślepej ufności i pozostawienia jej w szafce nocnej każdego ranka. Sobie z przyszłości życzę powodzenia, bo jak nic się nie zmieni, to wciąż będzie ono bardzo potrzebne. 


Rozdziały:

I PRZEKROCZYĆ

II WOLNOŚĆ

III UFNOŚĆ
Jesteś tutaj 🌿

IV RZEKA

V CZASAMI

VI WIELKI CZWARTEK

VII PUSTO
wkrótce…

VIII BAGAŻ
wkrótce…

 Nie moja wolność [SUPLEMENT II]

Nie moja wolność [SUPLEMENT II]

WOLNOŚĆ

Połową myśli i szczyptą słów
opisać całe połacie bodźców.
W bezkresie zatonąć niby łatwo,
ale suszę się bezlitośnie.
Pękająca skóra – wylewa się wnętrze,
ścieka po mnie i znika zupełnie.
Niby lekko do przodu,
Ciężko jednak pełźnie
cały ten ogrom, który został.
Gdzie jestem teraz, kiedy tęsknię?
Pozwoliłeś mi uciec, lecz to za wiele.
ja nie chcę chcieć inaczej,
nie chcę inaczej woleć,
a wybieram statki
i to jeszcze za wysoką cenę.
To za dużo miłości,
dużo łatwiej by było,
gdybym moją wolność mógł
spakować do pudełka
i wysłać w siną dal.
Oddaję ci ją,
bo znowu na statku odpłynę,
jak daleko morze sięga.

/“Nie-wystarczający” Kamil Sejud/


    Tak naprawdę, to bardzo ciężko jest mi wracać do tych tekstów i stawiać czoła ich znaczeniu. Może dlatego nie wylałem tutaj jeszcze wszystkich tych myśli, które domagają się wylania. Dzisiejszy tekst dedykuję wszystkim wykorzystanym przez większych od siebie. Chcę w nim porozmawiać z Wami trochę o wolności i o tym, jak łatwo można zmienić jej znaczenie. Już prawie dwa lata dorastam do tego tekstu, by nie tylko go napisać, ale także zabrać ze sobą w dalszą podróż.

    Zaczynamy tutaj od pierwszej istotnej rzeczy - wielkości tematu. Tak naprawdę nie jestem w stanie wyrazić słowami tego, co leży w istocie tego tekstu, bo się nie da. Do tego użyłem narzędzia jakim jest poezja, by jak najlepiej przekazać Wam myśl o wolności. Nie da się kilku lat streścić w zdaniach, szczególnie tak rewolucyjnych. Młody człowiek jest jak gąbka, każdy taki jest na dobrą sprawę. W każdym temacie, dla jakiego jesteśmy młodzi, jesteśmy gąbką, która wierzy, że definicje są prawdziwe. Ale coś jest w tej naszej gąbkowatości takiego, że nie zawsze wierzymy tej wodzie, która jest w nas wlewana. Jest coś takiego w tej gąbce, że gdy chłonie to włącza się jej czerwona lampka i zaczyna migotać coraz szybciej i szybciej. Całe szczęście. Jakaś intuicja, jakieś przeczucie. Jest w nas jakiś mechanizm obronny, który jednak nigdy nie śpi i ciągle walczy o prawdę. Ta już dla każdego może być zupełnie inna, ale co jest najważniejsze, to by na koniec dnia móc spojrzeć sobie w oczy z wiarą, że jest się w odpowiednim miejscu na świecie. Czasem same przekonania nie wystarczają, najczęściej, bo jest jeszcze ten czynnik społeczny. Zawsze jest otoczenie, jest nisza, w którą trzeba wejść i się do niej dostosować, akceptując ją potem i przyjmując jako swoją. 

    Odkryłem ostatnio dwie rzeczy w związku z tym tematem. Po pierwsze, to przyjmowanie nie swojej niszy jest niemożliwym procesem, który zabija i to jeszcze bardzo perfidnie. Po drugie, to nawet gdy przyjmowana nisza nie jest tą moją, to zostawia rysy na postrzeganiu, bo rozpoczynając proces jej asymilacji przesuwają się coraz to bardziej granice i ciężko tak z dnia na dzień postawić je potem w odpowiednim miejscu. I to jest właśnie najgorsze. Wchodząc w moim życiu w odkrywanie wolności trafiłem w niewłaściwe ręce. To fatalna spójność czasu, przynajmniej taka była dla mnie. Łatwo przyjąłem taką definicję wolności, w której nie było mnie. Wierzyłem mocno, że moja wolność jest tylko moją zabawką i co ja sobie z nią zrobię to moja sprawa, ale ma być niewidoczna zewnętrznie. Wierzyłem, że moja wolność jest w cieniu innej wolności, będąc niejako zarówno dziećmi jak i rybami w powiedzeniu “dzieci i ryby głosu nie mają”. To było największym kłamstwem w jakie mogłem uwierzyć. To wzmogło moją naiwność i ufność w czystość zależności. Byłem pewien, że kluczowe decyzje o moim życiu nie mają być podejmowane przeze mnie, a tylko przeze mnie akceptowane. Na moje nieszczęście wniosłem naiwność w struktury, które żywiły się fałszywą władzą, naruszając przy tym wolność innych, niższych sobie statusem ludzi.

    Jaka była ta moja nisza? Od zawsze taka sama - pełna wiary w dobre intencje wszystkich ludzi bez wyjątku; po brzegi ociekająca zaufaniem i ideałami, które nie były podważalne; oparta na prawdzie i bezpośredniości; wyścielona pragnieniem miłości rozlewającej się po świecie. Jaka ona była? Sprzeczna. Stała przeciwko wartościom, które pod przykryciem ideałów, były doszczętnie zepsute i trącące zgnilizną. Stąd pojawiła się postawa “oddawania wolności” - swoje wiedzieć i sobą być, ale tylko wewnętrznie, z kamienną twarzą do otoczenia, bo przecież wszystko jest dobrze, bo dobrze być musi. Najgłupsze co zrobiłem i czego jarzmo dźwigam. Odbiło się to nie inaczej jak w nadużyciu, o którym, gdy zdobędę więcej odwagi, powiem szerzej. Uwierzyłem na pewnym etapie, że nie można być sobą, że nie można być człowiekiem, który myśli, czuje i reaguje, a w pewnym sensie maszyną, która ma działać tak, a nie inaczej, która nie ma współczuć, a liczyć. To wzbudziło we mnie obrzydzenie do wolności, bo chociaż niby ją miałem, to nie mogłem jej mieć. Bo chociaż miałem swoją, to miałem brać wciąż czyjąś jako własną i nie podważać jej w żaden sposób. Bo kłamstwa, które widać z daleka musiały być prawdą. 

    Do wszystkich żeglarzy - nie bójcie się odpływać! Mam teraz jedno marzenie - by nikt nie oddał już w ciemno swojej wolności. Wiadomo, na szeroką skalę sytuacja wygląda zupełnie inaczej, bo polityka rządzi światem. Mi jednak chodzi o prywatny świat każdego człowieka, o jego wewnętrzną utopię. Mam marzenie, by każdy czuł się wolny, niezależnie od tego co się dzieje na świecie, by w środku był sobą. Wolność nie jest statusem zewnętrznym, a głosem serca. Mam marzenie, by nawet w niewoli odczuwać prawdziwego siebie i żyć. Cokolwiek się dzieje wokół, chcę byśmy mogli być sobą dla siebie i oddawać sobie co swoje. Mimo wszystko. Najlepszym co mogłem zrobić, było wyjście z tamtych schematów i zajęcie się sobą i chociaż ciężko jest pozamykać pewne rozdziały, to czuję, że jestem już blisko, bardzo blisko, lecz zapewne wyciągnięte lekcje będą się odbijać we mnie echem już zawsze.


Jeżeli zmagasz się z kryzysem, to zawsze możesz zacząć tutaj: https://centrumwsparcia.pl/




Rozdziały:

I PRZEKROCZYĆ

II WOLNOŚĆ
Jesteś tutaj 🌿

III UFNOŚĆ

IV RZEKA

V CZASAMI

VI WIELKI CZWARTEK

VII PUSTO
wkrótce…

VIII BAGAŻ
wkrótce…

 Potrzebowałem tylko zobaczyć odbicie palca [SUPLEMENT I].

Potrzebowałem tylko zobaczyć odbicie palca [SUPLEMENT I].

PRZEKROCZYĆ

Krótkie dźwięki,
pustką brzmiące słowa i echo,
którego nijak się nie da
objąć w ramy.
Jak obraz bez treści,
realistyczna abstrakcja,
jak wiersz bez liter,
gdy alfabet jeszcze nie istniał.
Mało mi Ciebie i zwyczajnie tęsknię
tętniącego serca, z każdym oddechem.
Boli mnie,
choć nie rozumiem,
to ze łzami w oczach
zaciskam ręce i proszę o wzrok,
bym w tym pustym echu
zobaczył Ciebie,
Twój Palec
lub chociaż jego odbicie.

/“Nie-wystarczający” Kamil Sejud/


    “Nie-wystarczający” zawiera Suplement, w którym garstka myśli wciąż domaga się odkrycia. Celowo teksty tam zawarte nie były komentowane, by zrobić to później, z ciut innego punktu widzenia i z innymi doświadczeniami w głowie. Właśnie mija rok, od kiedy zacząłem tworzyć teksty Suplementu. Świętując więc ten czas niejako, ale też samą książkę, zapraszam Was na podróż po myślach nieporuszanych. Dzisiaj zaczniemy od “Przekroczyć”. Pamiętam, jakby to było dziś, te przeżycia i emocje, które mi towarzyszyły podczas pisania tego wiersza. Przejdźmy jednak przez te myśli, które ugruntowały się z czasem oraz te, które najmocniej dźwięczą.

    Zdefiniujmy najpierw echo, które stanowi pierwszy plan malowanego w tym tekście pejzażu. Echo kojarzy się z odpowiedzią, z odbijaniem, z fikcyjnością, z przestrzenią… Można tutaj wymieniać wiele cech, które się automatycznie pojawiają w głowie wraz ze słowem “echo”. Te które zdążyłem już przytoczyć idealnie opisują to echo z “Przekroczyć”. Echo tutaj jest odwołaniem do wspomnień podmiotu lirycznego. I wiemy już wszystko. Echo jest zdrowieniem, które wciąż boli, którego nie da się przyśpieszyć, ale przede wszystkim które przypomina o swojej genezie. Coś, co spowodowało ból (o czym później) jest jednak niezapomniane, jest wciąż gdzieś w marzeniu, jest wpisane w rozwój potencjału, jest ciągle obecne. Echo, jak już na nie przystało, wciąż grzmi, może i już coraz ciszej z każdym ponownym uderzeniem, ale jednak wciąż jest obecne. Dlaczego może się ono i zresztą powinno, kojarzyć z fikcyjnością - bo nie jest prawdziwe, jest tylko odbiciem i to jeszcze na dodatek zniekształconym. Teraz już prosto: Tęsknota, która zostaje wraz z echem jest zabarwiona kłamstwem, fałszem. Nie tęsknię przecież za tym, co było, tylko za wspomnieniami pozytywnych chwil, najlepszych momentów i właśnie za potencjałem, który mógłby się jeszcze rozwinąć. Jednak do tego nie doszło.

    Ta bardzo ważna cecha naszego echa musiała zostać wyszczególniona. Ból, którego się nie rozumie, to ból, który jest odczuwalny, ale którego źródło jest przyćmione, jest niewyraźne. Otóż to normalne, że boli, normalne że bywa ciężko, że tęsknota zajmuje wszystkie szare komórki i nie pozwala się już na niczym innym skupić, nawet na śnie. Widać przez to, jaka potrafi być samolubna. Źródła nie brakuje, nigdy nie brakowało. Tylko ciężko jest do niego trafić, ciężko za nim nadążyć, przywitać się z nim i poznać ciut bliżej. Przez to właśnie się ono rozmywa i zostawia jeszcze wyraźniejszy ból, bo przecież jego to już jesteśmy w stanie bez problemu poznać i nazwać. Jego obecność się po prostu czuje. Nawet jak jest tylko owocem korony cierniowej. Nawet jak jest najsłabszym echem, jakie generalnie można zanotować. To kryło się w tym tekście, ale co ważniejsze - to jest normalne. Ja, jako człowiek, nie muszę wszystkiego wiedzieć od razu, nawet o sobie. Mogę czuć i przeżywać nawet najbardziej irracjonalne emocje, chociaż takich nie ma - wszystkie emocje, których doświadczam jako człowiek są dobre i potrzebne, bo uczą mnie one jak być ludzkim. Największe i najtrudniejsze lekcje zazwyczaj przychodzą właśnie z tymi najtrudniejszymi w przyjmowaniu emocjami. Jednak jest to najlepsza droga by żyć, gdy się jeszcze żyje. 

    Echo zyskuje nazwisko. Puste Echo, miło poznać! Odnosząc się do tego, co już ustaliliśmy o echu, to dopełniając go słowem “puste”, podkreśla się jego odległość. Echo świata, w którym mnie już nie ma, może z bardzo daleka jeszcze być we mnie słyszalne - i uwaga, moje wielkie odkrycie: to też jest okej. Niezależnie od tego, gdzie znajduje się początek mojego echa, to pozwalam mu we mnie oddziaływać, bo tylko dzięki temu może się kiedyś wyciszyć. Zabudowanie go ścianami w najmocniejszym stadium jego wyciszania okazuje się być najgorszym rozwiązaniem, bo wtedy więzi się w klatce coś, co mogłoby odlecieć, czego się nie chce. Człowiek jednak jest istotą pełną sprzeczności, nieprawdaż? Ta sprzeczność jest poruszona w dalszej części tekstu. Człowiek bezsilny potrzebuje superbohatera, który go ocali - o tym mówi nam podmiot liryczny w końcówce omawianego utworu. Oczywiście bezsilność jest dzikim zwierzęciem, które nie tresowane stanowi zagrożenie. Jednak przecież wytresować je można. To zostawia bardzo dużo światła w kontekście przeżywania echa.

    Wróćmy jeszcze do naszego superbohatera. Ciekawe jest to, że czym jest gorzej, tym mniej nam potrzeba. Jeśli nie cały superbohater, to potem jedynie jego palec, a jeszcze później nawet samo odbicie, by zapełnić pustkę echa, chociażby marzeniem o pięknie. To jest akurat bardzo ciekawe - ja, jako człowiek, czym słabszy będę i bardziej kruchy, tym mniejszymi ideami będę się w stanie zadowolić, chociażby samo marzenie o odbiciu palca superbohatera. Zobacz, tak niewiele czasem trzeba, żeby było komuś lepiej. Teraz plot twist - superbohaterem możesz być Ty i tylko Ty. Morał tej bajki jest taki, że pokazując komuś chociażby odbicie swojego palca w uśmiechu, wysłuchaniu, czy byciu obok, możesz go ocalić, możesz być mu superbohaterem na moment, w którym właśnie go potrzebuje. 

    Z tego miejsca chciałbym podziękować moim superbohaterom, szczególnie tym, którzy nawet nie wiedzą, że nimi są. Byliście przy mnie chociażby w najmniejszym szczególe historii opowiedzianej w “Nie-wystarczającym” i to Wasze bycie wtedy było mi przynajmniej takim odciskiem palca, który dawał nadzieję. Dziękuję, bo chociaż chciałbym dla Was wiele, to nic nie mogę. Mogę za to być superbohaterem dla tych, którzy będą jakiegoś potrzebowali. To jest jedno z założeń Gołąbka. Tutaj gdzieś między wierszami chcę Wam przekazać odbicie palca, bo sam dobrze wiem, jak ono jest cenne. 



Rozdziały:

I PRZEKROCZYĆ
Jesteś tutaj 🌿

II WOLNOŚĆ

III UFNOŚĆ

IV RZEKA

V CZASAMI

VI WIELKI CZWARTEK

VII PUSTO
wkrótce…

VIII BAGAŻ
wkrótce…

Copyright © To Gołąbek , Blogger